Był
drugi dzień w Hogwarcie, sądzę, iż nie mogło być lepiej. Melly chyba
jeszcze spała lub odsypiała nocne pogaduchy. Strasznie się rozgadałyśmy,
a tematy były karygodne. Trwało to do ok. 24.36. Teraz, gdy tak leżałam
na łóżku, usłyszałam mruczenie, a zaraz potem miauknięcie. Podniosłam
się do pozycji leżącej i ujrzałam Puszka-Leniuszka skaczącego po
budzącej się Melody. Prędko go zdjęłam, ale kociak skakał tak
skutecznie, że dziewczyna już była wybudzona. Piżama zakupiona na
Pokątnej bardzo dobrze się sprawowała.
-Wybacz,
ale nad nim nie panuję. A tak w ogóle, to ładny dzień dziś
mamy.-powiedziałam przepraszającym tonem. W ręce wślizgnęła mi się
Ferca. – Wiesz, on chyba woli Ciebie. Może będzie wspólny? Co Ty na to?-
zapytałam z uśmiechem.
- Mi ten pomysł się całkiem podoba. Ale Twoi rodzice nie będą źli jak się o tym dowiedzą?- zapytała
-Jeśli się dowiedzą. No właśnie, a co jak się nie dowiedzą? Hm?- zaśmiałam się. –Ale warto o tym im wspomnieć…
-Jasne.
-Przywiozłaś jakieś nadprogramowe książki? –zapytałam zwyczajnie.
-Tak, kilka lektur…
-Ja też. Idę się ubrać, lekcje się za chwilę rozpoczynają – i poszłam się odziać.
Lecz
zanim to zrobiłam, postanowiłam się umyć. Jako pierwsza zajęłam toaletę
i zalałam się prysznicem, tym razem z własnej woli odkręciłam zimną
wodę. Wzięłam szampon i umyłam włosy. Gdy były zlane wodą wydawały się
dłuższe i czarniejsze niż zwykle. Wytarłam się i owinęłam w czysto
czarny ręcznik. Przez czysty przypadek zapędziłam się do sypialni
chłopców.
-A…Ja…Chyba źle… trafiłam…Przeeepraszam- zająkałam się i wybiegłam z komnaty.
Cóż,
teraz muszę wysuszyć czuprynę –pomyślałam. Wzięłam suszarkę i zabrałam
się do roboty. Trochę mi to zajęło, ale efekt był wspaniały. Teraz były
delikatnie, w czasie poruszania z gracją falowały, lekko połyskując. I
jak je spiąć? Najodpowiedniejszy byłby kok, ale ja zawsze lubiłam
odstawać. Uważałam iż prezentuję się najlepiej w rozpuszczonych i trochę
skręconych, dzięki pewnym zaklęciom, włosach. Wreszcie mogłam
przystąpić do części garderoby, a muszę przyznać, że nie byłam najgorsza
w projektowaniu wyśmienitych kreacji. Ubrania na pewno będą czarne, bo
tylko takie zabrałam. No może połowa z nich ma zielone dodatki, lub jest
srebrno-zielona. Ale dzisiaj miałam ochotę na mocny, czarny kolor.
Postanowiłam założyć pod szaty (wiem, że i tak nie będzie tego widać,
ale lubię chodzić wystrojona) glany, ozdobione ćwiekami, koszulkę na
szelkach ze srebrną kieszonką na piersi, krótkie, odpowiednio podarte,
jeansowo-czarne spodenki oraz dodatki. Mianowicie zestaw biżuterii z
herbem rodowym (pierścionek, naszyjnik, bransoletki i kolczyki ze
szmaragdów, ozdobione sylwetką srebrnego, wyniosłego węża). Prawie bym
zapomniała o makijażu! Uznałam, że do tego stroju pasuje najbardziej
lekko, czarno-brokatowa szminka, srebrny tusz do oczu oraz puder na
policzki tego samego koloru. Postanowiłam pomalować sobie paznokcie
srebrnym lakierem, mimo iż potem musiałam odczekać godzinę. I teraz mogę
się uczyć! –pomyślałam.
Zapomniałam
o śniadaniu. Chyba właśnie dlatego pierwsza byłam pod klasą. Ale potem
rozsądek kazał mi wrócić, byłam strasznie głodna. Zasiadłam obok Melody.
-Co masz zamiar zjeść? Ja jakoś dziwnie nie mogę się zdecydować – zapytałam.
-Jeszcze nie wiem.
Później już nie rozmawiałyśmy, ponieważ byłyśmy zbyt zajęte pochłanianiem niezliczonej ilości słodyczy.
Pierwszą
lekcją jaką mieliśmy były Zaklęcia. Zaczynaliśmy od prostych sztuczek.
Potem dużo notowaliśmy w zeszytach. Pióra sprawowały się wyśmienicie. Po
tej niezbyt interesującej lekcji nadszedł czas na harówkę. Dwa razy
Zielarstwo?! To jakiś żart! Musieliśmy dzielić tę lekcję z innymi
Domami, w dodatku mam namyśli z wszystkimi domami! Okropność! No, ale
dobrze. Postarałam się to znieść, lecz wcale nie było łatwo. Musieliśmy
wyciskać Czyrakobulwy! Ojciec mi o nich opowiadał, i jak wrócę muszę mu
to przyznać, było okropnie. Na szczęście potem była obrona przed czarną
magią. Było… No znośnie. Ale byłoby lepiej gdyby uczył inny nauczyciel…
Co ja mówię, BYŁOBY WSPANIALE!
Zadzwonił
dzwonek, a ja pomimo zastrzeżeń matki wyleciałam z Sali jako pierwsza.
Było okropnie! Ale gehenna miała dopiero nadejść… Musiałam znieść
muzykologię! I bądź tu normalnym… Zjadłam obiad i miałam zamiar zdążyć
odrobić wszystkie zadane prace domowe. Na szczęście ich nie było. To
chociaż trochę złagodziło mój stres przed muzykologią. Zjadłam zaledwie
okruszek(a dokładnie jedną czwartą) chleba i wypiłam szklankę soku z
dyni.
Czas
pomyśleć w co się ubrać na bal. Wyruszyłam więc zwiedzać moje ciuszki i
wybrać te najlepsze. No więc uważam iż najładniej mi było w zielonej,
bufiastej sukni po samą ziemię ze srebrną podszewką. Z przodu miała
wcięcie, dlatego wyglądała lekko i zwiewnie. Niestety było widać mi
nogi. Tata zawsze mówił, że są bardzo zgrabne, ale jakoś się nieswojo
tak czułam, byłam taka.. „odsłonięta”. Do tego gorset w takim samym
umaszczeniu, oraz szpilki. No i nie zapomniałam także o dodatkach, czyli
makijażu, oczy srebrne, usta zielone, policzki przypudrowane czarnym,
szlacheckim puderkiem oraz weszła do tego kompletu jeszcze biżuteria.
Oczywiście
rodowa. Lecz tym razem chciałam założyć „bransoletę - węża” ze
szczerego srebra oraz naszyjnik, kolczyki i pierścionek z tego samego
kompletu. Pięknie wyszczuplał mi dłoń gdy się tak „wił” na mojej ręce.
Zapomniałabym o paznokciach! Pomalowałam je przekładanie, srebrny,
zielony, srebrny, zielony, i tak dalej. Zakończyło się na zieleni. Całą
tą kreację wyszkicowałam w swoim prywatnym zeszycie kreacji.
Prezentowała się prze bąbowo. „Teraz fryzura” – pomyślałam. Kok z
kilkoma wypuszczonymi pokręconymi loczkami powinien idealnie pasować.
Tylko czym go zepnę? Wybrałam spinkę z czystego malachitu, która
pasowała do oczu węży na biżuterii. Uznałam, że ładnie będzie się
prezentować na moich włosach ozdobna srebrna róża, wysadzana zielonymi
klejnotami. Myślałam nawet, że będę musiała iść na bal sama. Myśl ta
była całkowicie rzeczywista. Nikt mnie pewnie nie zaprosi. Wyruszyłam na
przechadzkę po korytarzu. Spotkałam profesora Snape’a i dzięki temu
przeprowadziliśmy bardzo ciekawą i długą rozmowę. Po skończonym dialogu
grzecznie się pożegnałam, skłoniłam głowę i odeszłam z gracją.
Podeszłam
do kominka, który mnie miło ogrzewał. Wzięłam książkę o eliksirach i
czytałam… Zeszło mi to pół godziny zanim ją skończyłam. Dyskutowaliśmy
na temat balu, upodobań, fascynacji, pasji oraz Domów. Potem poszłam do
sypialni dziewczyn i ujrzałam Iloriel. Jeszcze nie przyszło mi się z nią
spotkać, więc spróbowałam
nawiązać nowy kontakt. Nadeszła wtedy Melody.
-
Cześć dziewczyny. Jak minął dzień? Może urządzimy piżama party? Tak
żeby świętować i w ogóle.. A ja jestem Arawis, możesz mi mówić Avada
Kedavra – zaśmiałam się – A Ty jak sądzę Iloriel? Ładne imię. Mam
nadzieję iż się polubimy. Wiem, że trochę dużo tych pytań i tak no… Ale
ja z natury jestem ciekawska.
Melly? Iloriel? :*