środa, 4 czerwca 2014

Od Melody - Jak dostałam list

Obudziłam się w piękny, niedzielny ranek. Patrzę na zegarek - 10:00, to sobie myślę, że wstać trzeba. Kiedy się już ubrałam (czarna koszulka z mrocznym znakiem, ciemne rurki i czarne trampki z ćwiekami i czaszką) zeszłam na dół.
- Och, panienko. Już panienka wstała? Śniadanie gotowe, już podaję, już. - przywitała mnie Trelia, skrzatka domowa ze swoją codzienną paplaniną. Poszłam za nią do jadalni, ona zniknęła na chwilę w drzwiach, prowadzących do kuchni. Zaraz potem przyniosła mi naleśniki z truskawkami, polane gorącą czekoladą. - mniam, kocham naleśniki.
- Czy tata wyszedł już. Mówił że będzie miał dziś coś ważnego do załatwienia w Ministerstwie. - zapytałam krzątającej się nieopodal Trelii.
- Nie, nie pan Cravin jeszcze nie wyszedł. Mówił żeby przekazać panience, aby przyszła do niego, gdy już skończy jeść śniadanie... Przynieść więcej naleśników? - spytała wymownie, kiedy zobaczyła że już wszystko zjadłam.
- Nie, nie trzeba. Lecę do taty! - odparłam i szybko wstałam. Nie po to jadłam z prędkością ponaddźwiękową żeby teraz chcieć więcej. Domyślałam się bowiem co tata chce mi oznajmić. Jeśli to nie sowa przyleciała by wręczyć mi list do Hogwaru to naprawdę nie wiem o co chodzi. Kiedy opuściłam jadalnie pobiegłam najpierw długim korytarzem z obrazami całego mojego rodu. Po prawej stronie widziałam wszystkich moich przodków, a po lewej natomiast wszystkich skrzatów domowych. Pod koniec widniał obraz mego ojca z matką, trzymającą mnie na rękach. Miałam wtedy może z dwa miesiące. Potem skręciłam w stronę holu i po kilku sekundach już tam byłam. Zauważyłam pelerynę i kapelusz, wcale nie należące do mojego ojca. - Ma gościa. - pomyślałam. - Na pewno poszedł z nim do salonu. Podążyłam więc tam i ostrożnie otworzyłam drzwi. Mój tata siedział na sofie i rozmawiał z jakimś mężczyzną siedzącym w fotelu (moim ulubionym fotelu). Kiedy weszłam zwrócili na mnie uwagę.
- A to jest właśnie Melly. - przedstawił mnie, po czym zwrócił się do mnie - Kochanie, to jest Sevrus Snape. Jest moim dobrym przyjacielem i przy okazji nauczycielem w Hogwarcie. Przyszedł tutaj aby..
- Wręczyć ci to. - przerwał mu profesor i podał mi grubą kopertę z pożółkłego pergaminu z herbem HOGWARTU! Miałam ochotę skakać z radości, ale powstrzymałam się. Nie wypadałoby tego zrobić przy przyszłym nauczycielu. Zmieniłam tylko kolor moich oczu - z szarych na błękitne. Kiedy mój tata to dostrzegł, cały zaczął promienieć. Rzadko korzystałam ze swojego daru w innych sprawach niż muzyce.
- Pan uczy zdaje się eliksirów? - zwróciłam się do profesora.
- Tak. - odpowiedział krótko, po czym zwrócił się w stronę mego ojca. - Muszę już iść. Jeszcze kilka osób musi otrzymać dziś swój list, no i jeszcze mam coś do załatwienia na Pokątnej. Do widzenia i - popatrzył na mnie. - do zobaczenia. Byś może trafisz do Slytherinu, a jestem tam opiekunem.
- Do widzenia panu.- odpowiedziałam grzecznie, chociaż w środku wszystko się we mnie gotowało. Zawsze chciałam znaleźć się w Slytherinie. Przynajmniej od czasu, gdy rodzice mi o nim opowiadali.

Następnego dnia było już po zakupach. Zaopatrzona w podręczniki (i przy okazji trochę nadprogramowych książek), zwoje pergaminów, zapasy atramentu, pióra do pisania (12, bo nie umiałam się zdecydować), szaty, kilka ładnych piżam (i innych pięknych ubrań oraz butów i dodatków), najnowszą miotłę (z trudem wywalczoną), różdżkę i wiele innych przydatnych oraz niezbędnych (bądź trochę mniej) rzeczy nie mogłam się już doczekać, gdy w końcu tam pojadę. By zabić czas polatałam trochę najpierw na miotle, potem na Newterii, mojej, ślicznej, czarnej pegazce. Pod wieczór poszłam do domu, do sali muzycznej i pograłam trochę na fortepianie. Później trochę śpiewałam aż "wreszcie" (jak to określił ojciec) poszłam spać. Nie mogłam tylko wciąż przestać myśleć o tym jak fajnie by było, gdyby mama nam towarzyszyła. Przywykłam już że prawie nigdy jej nie ma w domu, ale hmm dostanie listu do Hogwartu to raczej nie byle sprawa, prawda? W końcu zmorzył mnie sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz