niedziela, 8 czerwca 2014

Od Arawis - W pociągu do Hogwartu

Wstałam rano zapominając że istnieje Hogwart. Zjadłam biało bąbelkową czekoladę taty na śniadanie, mimo iż mi tego zakazał. Bez urazy, ale zawsze twierdził, że mam anemię! Pobawiłam się piciem w skutek czego cała kuchnia była, jakby to delikatnie powiedzieć, mokra. Dopiero gdy mama mi powiedziała, że jadę zaczęłam szukać rzeczy. Zapomniałam, że mam je spakowane od miesiąca. Teraz znaleźć tylko klatkę dla Fercy i Melinay – Pomyślałam. Już chciałam wychodzić, gdy zauważyłam, że nadal jestem w piżamie. Wleciałam do garderoby i ubrałam czarno koszulkę na szelkach, ciemną spódniczkę-mini, opaskę z kokardą (oczywiście smolistą) oraz balerinki. Tak się zalatałam, że wybiegłam na podwórko z bagażami i zapomniałam pożegnać się z rodziną. Zaraz znalazłam się na peronie numer 9 i ¾ , majestatycznie ruszyłam ze swym obładowanym wózkiem na barierkę. Przybyłam godzinę wcześniej, dlatego, bo myślałam, że nie będzie tak dużo ludzi. Myliłam się. Wsiadłam do pociągu i przemierzałam przedziały, razem z Fercunią, kulącą się w boku klatki, biedna, co chwilę posykiwała. Było strasznie tłoczno i gwarno. To nie były warunki dla niej! Jakiś chłopak mnie zaczepił i zapytał czy możemy razem usiąść. Dostał z liścia i został dotkliwie podziobany przez Melianę. Żałosny zalotnik!

Doszłam do ostatniego przedziału, który był zupełnie pusty. Odłożyłam bagaże i prędziutko wyjęłam Ferce z klatki. Była wymizerowana i strasznie wątła. Ulokowałam się na ostatnim miejscu. Nakarmiałam ją, dostała także trochę wody, i delikatnie ją głaskałam dzięki czemu się nie uspokoiła i w konsekwencji usnęła. Nie było to dla mnie jakimś luksusem, bo oplotła mi nogi, a czasami przez sen dość mocno ściskała. Pociąg ruszył. Przerażona Ferenca momentalnie się obudziła i zaczęła badać otoczenie. Sama teraz postanowiłam coś zjeść. Ruszyłam w stronę pani z bufecikiem. Zakupiłam Fasolki Wszystkich Smaków i napoje nie gazowane, bo miałbym wzdęcia. Zawsze korzystałam z okazji posiadanie Fasolek, rodzice zwykle uważali, że nie są ona dla młodych dam i zakazali mi ich jeść. W drodze powrotnej tak się zamarzyłam o Slytherinie, jak fajnie byłoby się tam znaleźć, że wpadłam na pewną dziewczynę. Na szczęście szybko ocknęłam się z zadumy.

-Wybacz, to moje wina - automatycznie powiedziałam.
-Nic się nie stało. Każdemu może się zdarzyć. - podałam jej rękę, a ona ją uścisnęła.
-Jestem Arawis Mirray.
- Melody. Mogę się dosiąść? Nie potrafię się odnaleźć w tym tłoku.
- Oczywiście, z przyjemnością.
I poszłyśmy do mojego z trudem wywalczonego miejsca. Ale nie żałowałam. Melody była bardzo miła i jak się okazało, miałyśmy wiele wspólnego.
Po godzinie wspólnej rozmowy podbiegła do nas jakaś rudowłosa bachorzyca.
- Ubierzcie się w Szkolne Szaty! Za chwilę wysiadamy! - i pobiegła dalej.

Muszę przyznać iż w tym wdzianku nie wyglądałam najgorzej, przynajmniej podkreślało moją sylwetkę. Czegoś mi tu brakowało… Wiem! Pomalowałam oczy na zielono, machnęłam purpurową (nie chodzi mi o odcienie różu, nienawidzę go!) szminką usta, założyłam rodowy szmaragdowy pierścień i kolczyki. Otóż ten szlachetny kamień zdobił mój herb od wieków i idealnie pasował do dumnej postaci węża. Ubrałam wyjściowe szpilki ( tak, pomimo wieku chodzę w szpilkach, ale nie na gigantycznym obcasie) i owinęłam szyję zieloną apaszką. Te wszystkie wyczerpujące czynności udało mi się zrobić w czasie kiedy Melody ubierała swój strój. Wydawało mi się iż nie nadal jestem wybrakowana, ale gdy wyszłam wszyscy chłopcy się za mną oglądali. Szybko wysiadłam i ujrzałam olbrzyma! Na początku czułam do niego straszny respekt, ale powoli to uczucie zanikało. Nazywał się Hagrid i był nawet miły. Wyciągnęłam płaszcz z zapinką z Mrocznym Znakiem, gdyż lało. Ponoć w tym okresie zawsze pada deszcz, mama się nie myliła wpychając mi go na siłę. Olbrzym zaprowadził nas do łodzi. Z gracją opadłam na siedzenie. Jakiś durny chłopak mnie ochlapał. Było strasznie zimno. Gdy wysiadłam z łodzi i weszłam drzwi Hogwartu oniemiałam. Mury niegdyś schowane w cieniu nocy teraz okazały swą potęgę, echo w wysokich korytarzach wesoło rozbrzmiewało, lecz nie brakowało tu także delikatności. Na samym początku przywitał nas Profesor Snape. Skłonił lekko głowę i uśmiechnął się do mnie, niestety innych nie zaszczycił tym spojrzeniem.

-Mam nadzieję iż szanowna pani znajdzie się w Slytherinie – rzekł.
-Nie wybaczyłabym sobie gdybym trefiła do Gryffindoru – grzecznie odpowiedziałam i ruszyłam razem z tłumem uczniów w głąb Wielkiej Sali.
Gdy weszłam zakręciło mi się w głowie z wrażenia i o mało co nie upadłam. W samą porę pochwycił mnie pewien szósto roczny Gryfon.
- Uważaj na siebie – usłyszałam od niego.
Nad naszymi głowami fruwały najprawdziwsze świece! Tata mi mówił, że sufit jest zaczarowany tak, aby przypominał niebo. Miał rację, to było piękne. Nagle nadleciała do mnie paczka niesiona przez Figaro, kruka mojego taty. W liście mnie pozdrowił i zachęcał do otworzenia paczki, wiedział, że będę się wahać. Postanowiłam rozpakować ją po ceremonii Przydziału.
Profesor Minewra McGonagall nakazała usiąść wyczytanemu uczniowi na stołku i założyć starą, podniszczoną i nie najpiękniejszą Tiarę.
- Melody Cravin! – nieprzyjaźnie wywołała moją przyjaciółkę, byłam przez to na nią zła. Głupi babsztyl!
- Slytharin! – wydarła się Czapka.
Przede mną było jeszcze dwóch chłopców. Teraz moja kolej – pomyślałam.
- Arawis Mirray!
Wykonałam wszystkie podane czynności z wielką gracją, ale nie byłam z tego tak strasznie zadowolona. A co jeżeli trafię do Huffelpuffu? Może nie byłam taką niezdarą, ale jednak stres był. Rodzice by mnie chyba powiesili! Wydziedziczyli! Kapelusz zaczął doprowadzać mnie do szału tym swoim mruczeniem typu:
„ Zdolna, roztropna , ambitna, wyrafinowana i spokojna…Ale arogancka, zbuntowana oraz szalona.. Gdzie ją przydzielić?”
-Ja mam znać na to odpowiedź?! - syknęłam złowieszczo, po prostu nie wytrzymałam, a rodzice nie kazali mi tak mówić w towarzystwie, więc efekt był podwójny, ponieważ powiedziałam to w mowie węży. Na szczęście zrobiłam to w miarę cicho.
- Slytherin!
Zbiegłam z podestu i usadowiłam się obok Melody.
-Wiesz co? – zagadałam – Tato przysłał mi paczkę, ale boję się czy to nie jest jakiś głupi żart mojego kuzyna. Jak myślisz? Otworzyć?
-Chyba tak – doradziła mi – ale zrób to ostrożnie.
Powoli rozwiązałam wstążkę i zdjęłam papier. Okazało się, że to był mały kotek! Z jakiej to okazji?
- Strasznie się leni – zauważyłam – jak będziesz ze mną w pokoju nie obrazisz się że kudły będą wszędzie? –zaśmiałam się – nazwę ją… Aha, to chłopak…Więc nazwę go… Puszek. Leniwy Puszek. Co Ty na to?
-Mi pasuje – też się zaśmiała. Więc mam już przyjaciółkę na dobre i na złe – pomyślałam.
Po tym okresie byłam bardziej przekonana do innych Domów oraz Szlam.
Melly, mogłabyś? c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz